19.03.2022
Dziadek spełnił swoje największe marzenie o założeniu tablao gdy ja miałem 7, a on 51 lat. Czekał na ten moment przez całe swoje życie. Nigdy nie zapomnę dumy i wzruszenia w jego oczach podczas pierwszego koncertu, który otwierał Tablao Flamenqueando. Tamtej nocy na scenie gościli Lole i Manuel. To oni sprawili, że i ja zakochałem się w sztuce, która towarzyszyła mi od kołyski. Gitara Manuela i głos Lole przez cały wieczór wywoływały na moim ciele gęsią skórkę, coś takiego przeżyłem jeszcze tylko 3 razy w życiu.
Codziennie przychodziłem do dziadka po szkole i kręciłem się między stolikami poznając bywających tam flamencos. Z wieloma z nich dziadek przyjaźnił się od lat i tak samo jak my cieszyli się jego sukcesem. Pomimo tego, że babcia zawsze starała się mnie zabrać do domu o ludzkiej porze, często zostawałem z dziadkiem aż do zamknięcia.
Przed koncertami przesiadywałem w garderobie z artystami patrząc na piękne kobiety, które mocno obrysowywały oczy czarną kredką, a usta szminką, która znacząco wychodziła poza ich kontur. Poznawałem tajemnice gitarzystów, którzy odpowiednio piłowali paznokcie i rozgrzewali palce by ich rasgueado zabrzmiało idealnie za każdym razem, a z zaprzyjaźnionymi śpiewakami rozgrzewałem głos.
Po koncertach wchodziłem do pomieszczenia razem z dziadkiem, pozwalał mi wręczać artystom ich wynagrodzenie. W tych momentach czułem się ważny i równy tym, z którymi przebywałem. Wszyscy z resztą mnie tak traktowali i zawsze żartowali, że kiedyś przejmę po dziadku interes.
Mieli rację. Siedem lat temu zostałem właścicielem Flamenqueando, aż do pandemii pracowaliśmy z dziadkiem ramię w ramię. Teraz dziadek przychodzi do swojego prywatnego raju kilka razy w tygodniu, siada przy ulubionym stoliku i popijając cañę lub kawę gawędzi ze znajomymi.
Komentarze
Prześlij komentarz